Nie mogąc już patrzeć na deszcz na Podhalu postanowiłam jechać na północ tak długo, aż pogoda się nie poprawi. Koniec końców wylądowałam tam, gdzie zwykle – w Podlesicach. Na początku umówiłam się z Darią, której nie widziałam od Memoriału Skwira. Spędziłysmy cudne dwa dni wspinając się po łatwych drogach w Mirowie i na Łężcu (do VI.2 os). Bylo to własnie to, czego mi tak brakowało. Słońce, skały, wspin, babski team, spanie w lesie i długie Polek rozmowy 😉
Kolejne dwa dni to niedokonczona robota, czyli kurs z Edytą i Basią. Dużo się działo 😉 dziewczyny radzą sobie coraz lepiej. A we mnie odżyły wspomnienia mojego kursu i początków wspinania. Jak to ten czas leci…
Widoki z Wielkiego Błędu w dol. Kursantów:
Drugiego dnia zajęcia skończyłyśmy wcześniej ze względu na deszcz. Ostatnie pół godziny w skałach wykorzystałyśmy na dyskusje i zabawy w oknie Okiennika Rzędkowickiego.
Weekend spędziłam z ekipą Warszawską. Namówilam Alexa na wypad do Rzędek, gdzie chciałam się wstawić w to, po co przyjechałam – Gardinsztangę (VI.4). Droga padła w trzeciej próbie tego dnia. W sumie naliczyłam ok 8. prób przez trzy dni wstawek. Nie mam pojęcia czy HP czy GU, bo burdel z tymi stylami jak nie wiem ostatnio… Droga patentowana od dołu, przeloty osadzane na właściwym prowadzeniu z ręki 🙂 RP, 5. przejscie drogi, 1. kobiece. W tym miejscu chciabym bardzo podziękować:
Koali za namowę i asekuracje pierwszego dnia
Edycie za asekurację drugiego dnia
Alexowi za asekurację, pościąganie przelotów i spokój podczas właściwej wstawki.
W tym sezonie pozostała do zrealizowania Cyfra. Prace trwały sobotnie popołudnie i całą niedzielę. Do tematu podchodzę optymistycznie 🙂 Dziś nastąpiło pożegnanie z latem i powrót na Podhale, gdzie pogoda dalej nie rozpieszcza. W nadchodzących dniach zapowiadane są deszcze i śnieg na Rysach. Powoli zaczynam się przyzwyczajać. Tylko trochę szkoda tego słońca…
Zdjęcia: moi, Basia, Edyta