Miesięczne archiwum: listopad 2014

Słowackie początki

Dokładnie rok temu, 15.11.2013, wystartowałam w swoich pierwszych w życiu zawodach drajtulowych. Bratysława, lezecka stena K2. Był to pewnego rodzaju punkt zwrotny w moim życiu: zaowocował kolejnymi startami zaczynając od Czech, przez wszystkie polskie imprezy, a kończąc na Pucharze Świata.

Tak się złożyło, że i tegoroczny sezon startowy zaczynałam zawodami na Słowacji. Podobieństw wiele – podobna ekipa z Polski: Przemek, Damian i ja (zabrakło tylko JJ), podobna ekipa Słowaków i Czechów, podobny termin. Ale życie zataczające kręgi byłoby nudne. Musiały więc wystąpić jakieś zmiany.

Drugie koło Pucharu Słowacji w drytoolingu odbywało się w Jalovskich Skalach, niedaleko miejscowości Handlova. 150km z Zakopanego początkowo wydawało się przyjemną perspektywą. Przyjemność ulotniła się, gdy gps zakomunikował: „do celu pozostało trzy godziny trzydzieści minut”. I znowu, dzięki zaangazowaniu mojego taty – nie musiałam się niczym przejmować. Półprzytomna wsiadłam do samochodu o 5 rano i po chwili umarłam. Zmartwychwstałam pod Handlovą podobnie zresztą jak Damian. O 8:30 dotarliśmy pod Chatę Poniklec, gdzie przywitał nas Bat’ky – jeden z organizatorów. Po dopełnieniu formalności i losowaniu numerów (ja – 1, Damian – 13) Słowacy zaproponowali nam przewiezienie pod rejon byśmy tam zaczekali na rozpoczecie imprezy. Za transport służył dostawczak, na pakę którego wsadzono dwie drewniane ławki. 20 min samochodem, 20 min piechtą i oczom naszym ukazały się Jalovske.

Na pierwszy rzut oka drogi eliminacyjne nie wzbudzały entuzjazmu. Nowy rejon w wapieniu = stuprocentowa kruszyzna i niepewne chwyty. Tak przynajmniej myslałam. Za to droga finałowa… Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Właściwie cały dzień czekałam na to by się w nią wstawić.

Czas płynął, dostawczak co chwilę dowoził nowe ekipy. W końcu znajome twarze: Lućka, Maria, Radek, Juraj, Adi. Chlapów – mnóstwo, bab – standardowo: sześć. Z myślą o pewnym awansie do finałów przystąpiłam do eliminacji. Trzy drogi – jedna wędkowa, limit 8 minut na każdą, standardowe procedury: pierwsza wpinka bezpieczna, jak odpadniesz przed drugą możesz powtarzać. Losowanie kolejności startów: baba cislo jeden zaczyna!

Lui Viton drajtul stajl

Lui Viton drajtul stajl

Pierwsza droga, na oko M6: rysy, dziurki, jakieś przewieszenie. Lekkie dygoty jak zawsze na początku, ale spokojnie do stanowiska. Droga nr 2 – wymagający start, wymagający środek. Obserwowałam Lućkę – szła ostrożnie. Ostrożność kosztuje – czas skończył się przy 9 wpince na 12 możliwych. Poszłam po niej i wszystko zrozumiałam – trudny okap w pierwszej części, ryzykowne wyjścia nad wpinki w drugiej. Przyspieszyłam w łatwym terenie, ale nic już nie pomogło. Czas skończył się przy 7. wpince. Trzecia droga, pokonywana na wędkę, była tylko formalnością. Po eliminacjach byłam druga, dwie wpinki za Czeszką.

jalovske skaly

jalovske skaly

jalovske skaly

jalovske skaly

U Damiana sytuacja z początku wyglądala gorzej. Na pierwszej drodze odpadł pokonując okap (mniej więcej w połowie drogi) – wyjazd nóg i dziaby wypadły z czujnego chwytu. Druga droga i wyraźna poprawa – pewnie dochodzi do stanowiska. Trzecia droga stanowiła wyzwanie z trzech powodów: długości (limit czasu został zwiększony do 10min), 4m połogiego terenu porośniętego grubą warstwą mchów i paparoci oraz stanowiska, niewidocznego z ostatniej wpinki (zdarzały się przypadki skończenia drogi w tym miejscu). Damian pokazał jednak klasę i spokojnie skończył drogę mieszcząc się w czasie. Pozostało czekać na wyniki.

Damian na drugiej drodze

Damian na drugiej drodze

Eliminacje męskie zdawały się trwać w nieskończoność. W końcu, około godziny 15:30 ogłoszono wyniki – oboje z Damianem awansowaliśmy do finałów.

Droga finałowa wyglądała przepięknie: drewniana belka na starcie, pasaż w dużym przewieszeniu z niezbyt długimi ruchami, jeden długi ruch w pionie, przejście przez wiszący klocek na panel przymocowany do drzewa i 4m po paździerzu do góry. Ponieważ ten etap miał sie odbywać flashem – na ochotnika do przejścia pokazowego zgłosił się Radek (Czechy), który nie awansował do finałów. Drogę pokonał spokojnie (chociaż w przewidywanym limicie 8 minut się nie zmieścił). Rozpoczał się damski finał.

Przyznam się, że nazwisk pierwszych dwóch dziewczyn startujących nie pamiętam – Czeszki w każdym razie. Widać było, że dziewczyny swoją przygodę z drajtulem dopiero zaczynają. Mimo to – poszło im całkiem nieźle, chociaż żadna z nich nie wychyliła sie poza pierwszą (zrobioną) wpinkę. Następnie startowała Maria. Progres wzlęgem ubiegłego roku byl widoczny. Zrobiła bodajże cztery wpinki. Po Marii przyszła moja kolej:

Ostatnia startowała Lućka, która podeszła do tematu na dużym luzie. Uprzyjemniając sobie wspinanie dyskusjami sama ze sobą – doszła do wiszacego chwytu (koniec czasu) i tam skonczyl sie czas. Za zgoda organizatorów Czeszka jednak kontynuowala wspinanie i droge skonczyla. „Tak dla odmiany” zajęła pierwsze miejsce 😉

Z męskiego finału, poza Damianem, pamiętam tylko jednego kolegę, który poza startową belką – całą drogę pokonał bez pomocy 4/9 a do panelu dochodził w imponującym szpagacie rozstawiając się pomiędzy skałą a drzewem (wcale tak blisko nie było).

Start Damiana wstępnie wyglądał chaotycznie, ale w tym szaleństwie była metoda – doszedł do pierwszego chwytu na panelu i tam skończył się mu czas. Szkoda tylko że w ferworze walki kopnał nogą w drzewo poniżej ograniczającej kreski i sędziowie nie uznali mu ostatniego chwytu i wpinki. Mimo tego wszystkie znaki na niebie i ziemii wskazywały na to, że do Polski przywieziemy dwa pudła: moje drugie miejsce i Damiana trzecie.

Po finałach udaliśmy się naszym transportem do Chaty. Musze przyznać, że podróż w towarzystwie Czechów była niezapomnianym przeżyciem. Mało który naród potrafi się tak bawić.

Będzie! Będzie zabawa! Będzie się działo!

Będzie! Będzie zabawa!
Będzie się działo!

W tym momencie powinnam skończyć tą relację, gdyż dalszy rozwój wypadków do tej pory wprowadza mnie w stan zaskoczenia i  zniesmaczenia.

Dekoracja zawodniczek przebiegla jeszcze normalnie, natomiast przy męskim podium stało się coś dziwnego. Jeden z zawodników, awansowanych do finałów, zauważył (rychło w czas), że sędziowie zaliczyli mu jedną wpinkę więcej niż powinni. Za wycofanie się z klasyfikacji finałowej dostał nagrodę fair play. Wszystko cacy. ALE. Na jego miejscu, na kompletnie dla mnie niezrozumiałej podstawie, sędziowie awansowali Radka uznając mu przejście pokazowe jako wyniki fianłów. Radek po eliminacjach był na jakimś 13 czy 14 miejscu, a nie pierwszy pod kreską. Nie wiem, nie rozumiem, nie zrozumiem. W efekcie Damian spadł o oczko niżej i zawody skończył na czwartej pozycji.

Atmosfera się lekko zagęściła. Rozładowali ją zwyciężcy, którzy zaczeli przeglądać swoje nagrody. Pierwszy raz zaczęłam się cieszyć z drugiego miejsca, gdyż nagrodą główną było…

tamagotchi!

Plus milion jakiś drobiazgów. Nie, żeby drugie miejsce przedstawiało się lepiej…

Górny rzad: karabinek, chusteczki do czyszczenia monitora, taśma, krem na oparzenia Dolny rząd od lewej: podkładka pod mysz, kawa jednorazowa, ogrzewacz, wizytownik, koszulka W tle: dmuchana poduszka podrózna z poszewką

Górny rząd od lewej: karabinek, chusteczki do czyszczenia monitora, taśma, krem na oparzenia
Dolny rząd od lewej: podkładka pod mysz, kawa jednorazowa, ogrzewacz, wizytownik, koszulka
W tle: dmuchana poduszka podrózna z poszewką

Po wypiciu dwóch Kozłów, poplotkowaniu i przedyskutowaniu wszystkich bieżących spraw – zapakowaliśmy się do auta. Doba kierowcy zaczęła się o 4:00 a zamknęła o północy. Ten to ma przerąbane… 😉

Za miłe towarzystwo i doping DZIĘKUJĘ

podium bab

podium bab

Výsledky:

Muži (body vo finálovej ceste):

1. Otakar Srovnal 32b

2. Radek Lienerth 32b

3. Michal Daniel 28b

4. Damian Granowski 26,5b

 

Ženy (body vo finálovej ceste):

1. Lucie Hrozová 26,5b

2. Olga Kosek 22b

3. Mária Šoltésová 16b

4. Eva Bláhová 12b

5. Jana Grimová 10b

Relacja Słowaków

Rakobuty made in Poland

image

Wspinanie drytoolowe to sport narzędziowy, co oznacza, że wyniki są związane bezpośrednio ze sprzętem jakiego używasz. O ile kwestia dziab jest prosta do ogarnięcia w tym kraju (choć kosztowna) o tyle sprawa butów już nie. Standardowe rakobuty mają wiele zalet: wygodne, ciepłe, dobrze trzymają piętę. Niestety mają też dwie duże wady:
– cenę
– nieobecność na rodzimym rynku.
Ta druga cecha sprawia, że szczęśliwych posiadaczy firmowych rakobutów w Polsce można policzyć na palcach obu dłoni.
Żyjąc w kraju trzeciego świata, gdzie producentom sprzętu wspinaczkowego „nie opłaca się” dystrybucja rakobutów, gdyż rynek zbytu jest niewielki, trzeba sobie jakoś radzić.
Wychodząc naprzeciw potrzebom drytoolowców Rzeszowska Kuźnia Szpeju zaczęła produkować raczki (wyrób artystyczny!), które były podstawą do stworzenia rakobutów z serii: home edition. Pierwsze raczki zamówiłam jakoś w listopadzie 2013r.

image
Wymiana starego na nowe, raczki ozdobne, Kuźnia Szpeju, fot. Borys

image
Model 2014 – raczki ozdobne, Kuźnia Szpeju, fot. Borys

Postanowiłam przerobić samodzielnie swoje stare buty wspinaczkowe. W doborowym towarzystwie i przy akompaniamencie odpowiednich trunków powstały moje pierwsze rakobuty – zbyt słabo usztywnione matą szklaną, całkowicie nieocieplane, ale lekkie. Zmiana z butów skórzanych z rakami na moje home-made była niewyobrażalna. Z tym zestawem pojechałam na pierwsze zawody panelowe: do Bratysławy i Brna.
Różnica między wspinaniem w ogródkach drytoolowych a sztuczną ścianą polega głównie na stopniach. W skałach są to dziurki, w ktore wstawiamy pierwszego zęba, na ścianie jest to panel w który się kopie. W związku z tym po powrocie z zawodów zadzwoniłam do Janka Mondzelewskiego i jeszcze przed Pucharem przygotował mi specjalną parę zębów „zawodowych” – cieńszych na końcu. Wchodziły w drewno jak w masło.

image
Zęby zawodowe, Kuźnia Szpeju, fot. Borys

Okazało się jednak, że moje nie-do-końca sztywne buty pozostawiają wiele do życzenia, co Makar ujął zgrabnie w smsie, którego dostałam po eliminacjach w Saas Fee: „gratuluję!!! Masz kompletnie chuj…we buty!”.
W międczasie kiedy ja walczyłam na arenie międzynarodowej rozwiązanie problemu rakobutów w kraju ewoluowało. Michał Piątek, znany z krakowskiej firmy M5, zaczął profesjonalnie usztywniać buty pod raki. Jedne z pierwszych takich par otrzymałam najpierw na kredyt, a później w prezencie, od Krzyśka Żukowskiego. Wyposażona w taki szpej pojechałam na ostatnie zawody PŚ do Rosji. Rakobuty spisały się fantastycznie. Przewspinałam w nich później kilka intensywnych drylandowych miesięcy i do tej pory jestem zachwycona.

image
Rakobut usztywniany węglem, M5 + Kuźnia Szpeju, fot. Krzysiek

Z perspektywy czasu i doświadczeń (a przerobiłam każdy możliwy zestaw: od skorup z rakami z płaskimi zębami, przez firmowe rakobuty aż do zestawy M5 + RKS) muszę przyznać, że nasz domowy produkt jest rewelacyjny. Jedyną jego wadą jest brak ocieplenia, ale myślę, że i ta niedogodność zostanie niedlugo rozwiązana. Z drugiej strony nie jest to tak wielki problem. Tak samo jak buty letnie – zakładam je przed drogą i zdejmuje po zakończonym wspinaniu. Tych kilka (-naście) minut spokojnie można w nich wytrzymać.

image
Buciki, fot. Borys

Rakobuty made in Poland posiadają jeszcze jedną zaletę, według mnie dość istotną – nasi producenci cały czas się rozwijają i słuchają klientów. Chcesz mieć taką a nie inną piętę? – Michał to załatwi, boczne zęby krótsze i asymetryczne? – Janek właśnie stworzył nowy model raczków. A do tego całość zamyka się w przyzwoitej cenie 310zł (raczki 110, usztywnienie włóknem węglowym 200) + buty.

image
A zima coraz bliżej…, fot. Borys