Dokładnie rok temu, 15.11.2013, wystartowałam w swoich pierwszych w życiu zawodach drajtulowych. Bratysława, lezecka stena K2. Był to pewnego rodzaju punkt zwrotny w moim życiu: zaowocował kolejnymi startami zaczynając od Czech, przez wszystkie polskie imprezy, a kończąc na Pucharze Świata.
Tak się złożyło, że i tegoroczny sezon startowy zaczynałam zawodami na Słowacji. Podobieństw wiele – podobna ekipa z Polski: Przemek, Damian i ja (zabrakło tylko JJ), podobna ekipa Słowaków i Czechów, podobny termin. Ale życie zataczające kręgi byłoby nudne. Musiały więc wystąpić jakieś zmiany.
Drugie koło Pucharu Słowacji w drytoolingu odbywało się w Jalovskich Skalach, niedaleko miejscowości Handlova. 150km z Zakopanego początkowo wydawało się przyjemną perspektywą. Przyjemność ulotniła się, gdy gps zakomunikował: „do celu pozostało trzy godziny trzydzieści minut”. I znowu, dzięki zaangazowaniu mojego taty – nie musiałam się niczym przejmować. Półprzytomna wsiadłam do samochodu o 5 rano i po chwili umarłam. Zmartwychwstałam pod Handlovą podobnie zresztą jak Damian. O 8:30 dotarliśmy pod Chatę Poniklec, gdzie przywitał nas Bat’ky – jeden z organizatorów. Po dopełnieniu formalności i losowaniu numerów (ja – 1, Damian – 13) Słowacy zaproponowali nam przewiezienie pod rejon byśmy tam zaczekali na rozpoczecie imprezy. Za transport służył dostawczak, na pakę którego wsadzono dwie drewniane ławki. 20 min samochodem, 20 min piechtą i oczom naszym ukazały się Jalovske.
Na pierwszy rzut oka drogi eliminacyjne nie wzbudzały entuzjazmu. Nowy rejon w wapieniu = stuprocentowa kruszyzna i niepewne chwyty. Tak przynajmniej myslałam. Za to droga finałowa… Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Właściwie cały dzień czekałam na to by się w nią wstawić.
Czas płynął, dostawczak co chwilę dowoził nowe ekipy. W końcu znajome twarze: Lućka, Maria, Radek, Juraj, Adi. Chlapów – mnóstwo, bab – standardowo: sześć. Z myślą o pewnym awansie do finałów przystąpiłam do eliminacji. Trzy drogi – jedna wędkowa, limit 8 minut na każdą, standardowe procedury: pierwsza wpinka bezpieczna, jak odpadniesz przed drugą możesz powtarzać. Losowanie kolejności startów: baba cislo jeden zaczyna!
Pierwsza droga, na oko M6: rysy, dziurki, jakieś przewieszenie. Lekkie dygoty jak zawsze na początku, ale spokojnie do stanowiska. Droga nr 2 – wymagający start, wymagający środek. Obserwowałam Lućkę – szła ostrożnie. Ostrożność kosztuje – czas skończył się przy 9 wpince na 12 możliwych. Poszłam po niej i wszystko zrozumiałam – trudny okap w pierwszej części, ryzykowne wyjścia nad wpinki w drugiej. Przyspieszyłam w łatwym terenie, ale nic już nie pomogło. Czas skończył się przy 7. wpince. Trzecia droga, pokonywana na wędkę, była tylko formalnością. Po eliminacjach byłam druga, dwie wpinki za Czeszką.
U Damiana sytuacja z początku wyglądala gorzej. Na pierwszej drodze odpadł pokonując okap (mniej więcej w połowie drogi) – wyjazd nóg i dziaby wypadły z czujnego chwytu. Druga droga i wyraźna poprawa – pewnie dochodzi do stanowiska. Trzecia droga stanowiła wyzwanie z trzech powodów: długości (limit czasu został zwiększony do 10min), 4m połogiego terenu porośniętego grubą warstwą mchów i paparoci oraz stanowiska, niewidocznego z ostatniej wpinki (zdarzały się przypadki skończenia drogi w tym miejscu). Damian pokazał jednak klasę i spokojnie skończył drogę mieszcząc się w czasie. Pozostało czekać na wyniki.
Eliminacje męskie zdawały się trwać w nieskończoność. W końcu, około godziny 15:30 ogłoszono wyniki – oboje z Damianem awansowaliśmy do finałów.
Droga finałowa wyglądała przepięknie: drewniana belka na starcie, pasaż w dużym przewieszeniu z niezbyt długimi ruchami, jeden długi ruch w pionie, przejście przez wiszący klocek na panel przymocowany do drzewa i 4m po paździerzu do góry. Ponieważ ten etap miał sie odbywać flashem – na ochotnika do przejścia pokazowego zgłosił się Radek (Czechy), który nie awansował do finałów. Drogę pokonał spokojnie (chociaż w przewidywanym limicie 8 minut się nie zmieścił). Rozpoczał się damski finał.
Przyznam się, że nazwisk pierwszych dwóch dziewczyn startujących nie pamiętam – Czeszki w każdym razie. Widać było, że dziewczyny swoją przygodę z drajtulem dopiero zaczynają. Mimo to – poszło im całkiem nieźle, chociaż żadna z nich nie wychyliła sie poza pierwszą (zrobioną) wpinkę. Następnie startowała Maria. Progres wzlęgem ubiegłego roku byl widoczny. Zrobiła bodajże cztery wpinki. Po Marii przyszła moja kolej:
Ostatnia startowała Lućka, która podeszła do tematu na dużym luzie. Uprzyjemniając sobie wspinanie dyskusjami sama ze sobą – doszła do wiszacego chwytu (koniec czasu) i tam skonczyl sie czas. Za zgoda organizatorów Czeszka jednak kontynuowala wspinanie i droge skonczyla. „Tak dla odmiany” zajęła pierwsze miejsce 😉
Z męskiego finału, poza Damianem, pamiętam tylko jednego kolegę, który poza startową belką – całą drogę pokonał bez pomocy 4/9 a do panelu dochodził w imponującym szpagacie rozstawiając się pomiędzy skałą a drzewem (wcale tak blisko nie było).
Start Damiana wstępnie wyglądał chaotycznie, ale w tym szaleństwie była metoda – doszedł do pierwszego chwytu na panelu i tam skończył się mu czas. Szkoda tylko że w ferworze walki kopnał nogą w drzewo poniżej ograniczającej kreski i sędziowie nie uznali mu ostatniego chwytu i wpinki. Mimo tego wszystkie znaki na niebie i ziemii wskazywały na to, że do Polski przywieziemy dwa pudła: moje drugie miejsce i Damiana trzecie.
Po finałach udaliśmy się naszym transportem do Chaty. Musze przyznać, że podróż w towarzystwie Czechów była niezapomnianym przeżyciem. Mało który naród potrafi się tak bawić.
W tym momencie powinnam skończyć tą relację, gdyż dalszy rozwój wypadków do tej pory wprowadza mnie w stan zaskoczenia i zniesmaczenia.
Dekoracja zawodniczek przebiegla jeszcze normalnie, natomiast przy męskim podium stało się coś dziwnego. Jeden z zawodników, awansowanych do finałów, zauważył (rychło w czas), że sędziowie zaliczyli mu jedną wpinkę więcej niż powinni. Za wycofanie się z klasyfikacji finałowej dostał nagrodę fair play. Wszystko cacy. ALE. Na jego miejscu, na kompletnie dla mnie niezrozumiałej podstawie, sędziowie awansowali Radka uznając mu przejście pokazowe jako wyniki fianłów. Radek po eliminacjach był na jakimś 13 czy 14 miejscu, a nie pierwszy pod kreską. Nie wiem, nie rozumiem, nie zrozumiem. W efekcie Damian spadł o oczko niżej i zawody skończył na czwartej pozycji.
Atmosfera się lekko zagęściła. Rozładowali ją zwyciężcy, którzy zaczeli przeglądać swoje nagrody. Pierwszy raz zaczęłam się cieszyć z drugiego miejsca, gdyż nagrodą główną było…
Plus milion jakiś drobiazgów. Nie, żeby drugie miejsce przedstawiało się lepiej…

Górny rząd od lewej: karabinek, chusteczki do czyszczenia monitora, taśma, krem na oparzenia
Dolny rząd od lewej: podkładka pod mysz, kawa jednorazowa, ogrzewacz, wizytownik, koszulka
W tle: dmuchana poduszka podrózna z poszewką
Po wypiciu dwóch Kozłów, poplotkowaniu i przedyskutowaniu wszystkich bieżących spraw – zapakowaliśmy się do auta. Doba kierowcy zaczęła się o 4:00 a zamknęła o północy. Ten to ma przerąbane… 😉
Za miłe towarzystwo i doping DZIĘKUJĘ
Výsledky:
Muži (body vo finálovej ceste):
1. Otakar Srovnal 32b
2. Radek Lienerth 32b
3. Michal Daniel 28b
4. Damian Granowski 26,5b
Ženy (body vo finálovej ceste):
1. Lucie Hrozová 26,5b
2. Olga Kosek 22b
3. Mária Šoltésová 16b
4. Eva Bláhová 12b
5. Jana Grimová 10b