Z wielkim entuzjazmem myślałam o wyjezdzie na europejska czesc zawodow. Zadnego jetlagu, wlasne auto, nieograniczone mozliwosci, ponad trzy tygodnie bujania sie w doborowym towarzystwie. Rewelacja!
Nawet pakowanie szło mi lepiej (poza tym dłubanie w żelazie sprawia mi coraz wieksza radosc)
Saas Fee przywitalo mnie tak, jak w zeszlym roku – lekki mroz, słońce. Tylko tym razem nie byłam sama.
I na koniec: вот спортсмены
Teraz tylko czekac na formalnosci, listy startowe i same starty 🙂
po starcie
Dzień dobry – do widzenia.
Pierwszy raz zakoncze start na eliminacjach.
I w pizdu. Mam tydzien zeby sie wyleczyc.
Lubie ten moment, gdy samolot ustawia sie na pasie startowym i zaczyna przyspieszac. Chyba nawet bardziej niż sam start. Drugi moment, który lubię to przekroczenie pułapu chmur. I nagle świat staje się taki cichy, spokojny…
Tyle z sentymentalizmu i egzaltacji. Teraz konkrety.
Po powrocie z Bozeman, bogatsza o nową wiedze dotyczącą treningu – zaczęłam teorię przekuwać w praktykę. Nie odbyłoby się to bez pomocy Alexa, który musial mnie znosić ponad dwa tygodnie. W zamian katowałam go swoimi pomysłami na 2wiezach.
Piątek, świątek,niedziela – bez znaczenia. Tydzień składał się z dni treningowych i restowych. A treningi były ciężkie…
W końcu nadszedl dzien wylotu. Biedny Alex zostal w Warszawie z kartką szczegółowo rozpisanego planu na najbliższe trzy tygodnie.
Ja w tym czasie powalczę o to, co zawsze – być lepszą niż ostatnio.
przystanek 1 – Incheon
Hotel a la gleboka komuna. Sciany w tapetach, ktore kiedys byly biale, oklejone szafki, wejscie przez zaplecze kilku knajp, gdzie wali mokrym futrem (!) i starym olejem. Nocleg z 15-letnia mieszkanką Nepalu, ktora po angielsku mowi lepiej niz ruscy zawodnicy oraz z zawodniczką Hong Kongu, ktora zdążyła mnie wkuriwć włączając tv o 5 rano (pomijam kwestie mieszkania razem – co to za pomysl w ogole?!). Przed nami 4-godzinna podróż autokarem do Cheongsong.
przystanek 2 – hotel
Standardowe procedury: rejestracja, odbior pakietu startowego. BIP nr 91. Jaki rocznik – taki numer. Oby szczesliwy. Krótka odprawa techniczna i ceremonia otwarcia. Tańce, śpiewy,prezentacja flag. Patriotyzm sie we mnie odezwal – dumna mnie rozpiera na widok polskiej flagi. Po flagach było dużo pogadanek. Po zakonczeniu ceremonii – udalismy sie na kolacje. Z radoscia odkrylam, ze zarcie jest znosne i nie bede musiala czterech dni zyc na suplach. Dzien zakonczyl sie ogloszeniem list startowych. Startuje 7. Zaraz po mnie znalazla sie Emir, z którą mieszkam. Ciesze sie, bo to oznacza wspolne sniadanie, ten sam autobus (6:50, fuck!) oraz to, że po jej starcie mozemy przez kilka godzin odetchnac obserwujac pozostale zawodniczki. Obie liczymy na polfinaly. Czas pokaze…
przystanek 3 – Cheongsong, zawody
Mecze wygrywa sie w szatni, zawody w strefie. Ja swoje w tej strefie przerżnęłam. Najpierw nie moglam sie skupic. Pozniej okazalo sie, ze zapomnialam notatnika i nie mam gdzie narysowac szkic drogi. Podczas obserwacji urwal mi sie pasek od lornetki, w strefie zapomnialam prawie calą drogę, a przed wyjsciem padła mi psycha. Zamiast myslec o wspinaniu – balam sie. Ja wiem, ze człowiek zmeczony gorzej znosi stres. Ja wiem, ze jetlag, ze slabo spalam, mimo usilnych staran, ze nie mam lozka tylko cienki materac na podgrzewanej podlodze (temperatura jak w saunie). Ale. Zlej baletnicy…
Eliminacje. Wychodze. Skupiam sie na drodze (lepiej pozno niz wcale). Pierwsze dwa ruchy sztywne i…poszlo. Zaczynam isc jak trzeba: plynnie, precyzyjnie, jak na siebie – dosc szybko. Na luzie koncze mniej przewieszony panel, wchodze w wieksza przewieche: pierwszy chwyt, wpinka i daleki ruch w lewo. I nagle cos sie rozstroilo. Nogi juz nie stoja, slabo sie trzymam. W koncu siegam do chwytu i…
…przypomnialam sobie kandersteg, 5 lat temu. I to uczucie, tuz przed moim fantastycznym, kilkumetrowym locie w lodzie. Kiedy wiesz, ze dziaba jest chuj…wo wbita, a mimo to wierzysz, ze gdy wyciagniesz druga – jakims cudem utrzymasz…
…jestem bardziej niz pewna, ze w tej pozycji bedac nie utrzymam bujniecia. Mimo to zabieram dziabe z poprzedniego chwytu. Wszystko dzieje sie dokladnie tak, jak powinno, obraca mnie w lewo, lewa reka puszcza, nomic pikuje w dol, a ja za nim.
Nawet sie nie zmeczylam. Mialam ok 1,5min jeszcze. I nic. Idiotyzm, czysty idiotyzm.
W duchu wymyslam sobie od najgorszych przez następnych kilka godzin obserwujac dalszy przebieg eliminacji. Wchodze do polfinalu z poczuciem, ze nie powinnam byla. Ale. Eliminacj niewazne, wazne co dalej – nowe rozdanie, nowe możliwości! Jakze sie mylilam…
Strefa, 2h wegetacji. Wszyscy dosypiają. W koncu wolaja nas na obserwacje drogi. Ide. Ogladam. I kur… kompletnie nic nie widze. Nic. Nie umiem rozpoznac zadnego (!) chwytu. Troche pomaga mi Eimir (irlandka mieszkajaca w Korei od kilku lat, moja wspolokatorka). Bola mnie plecy, nawet sie nie rozgrzewam.
Startuje czwarta. Jakos szybko idzie dziewczynom przede mna. Za szybko. Po czasie i reakcji publicznosci domyslam sie, ze spadaja „z dojrzaloscia soczystego owocu”, jak mawiala jedna komentatorka.
Moja kolej. Mam deja vu. Dwa ruchy sztywne i znowu zaczyna grac. Tylko chwytow nie kojarze. Kazdy poznany brailem w boju. Ale jakos ide do gory. Nawet jak trudno, daleko, chwyt slaby… Ide! Panel mocno sie przewiesza. Siegam do podchwytu, zabieram dziabe z poprzedniego chwytu i… Amok. W ciagu jednej sekundy – przeraza mnie wlasna odwaga, ze tak daleko doszlam, dociera do mnie, ze sie trochę zbulowalam, kolejny ruch wyglada na trudny, wiec najlepiej jest… Sie poddac. Puszczam dziabe. Tak po prostu. Nie rozgina mnie, choc grzeje, ale ani nie probuje zrestowac, ani siegnac. Tak jakbym ducha walki zostawila w Bozeman.
Obserwuje kolejne zawodniczki i to, jak z kazdym startem moja pozycja sie pogarsza. To nie jest moj dzien od poczatku. Koncze 16. Trzy chwyty wiecej i weszlabym do finalu… Tak blisko, a tak daleko. Tak głupio.
Wieczorem poprawiam sobie humor impreza z organizatorami (impreza polsko-rusko-rumunsko-koreansko-portugalsko-szwajcarsko-holenderska) oraz dlugą Polakow rozmową (dziękuję!). Nie spalam od 27h. Czas odpoczac i przemyslec.
Informacja o włączeniu BIF do cyklu Pucharu Świata pojawiła sie w okolicach września. Od tamtej pory intensywnie rozważałam wyjazd. W końcu gdzieś pod koniec października zapadła decyzja – nie jadę.
I tu wychodzi ze mnie blondynka. Bo ciągle się nie nauczyłam, że moje decyzje sobie, a życie sobie. W listopadzie dostałam telefon od chłopaków z KWW PZA, że jeśli mam jakieś zawody w 2014r to mogą dać mi kasę.
I znowu wrócił temat Bozeman. Tym razem było prościej. Decyzja zapadła w kilka godzin. I zaczęły się przygotowania…
Kolejne dwa tyg to bieganina po całej Polsce aby załatwić potrzebne formalności. Gdzieś po drodze był mandat za wspinanie, manewry dryboonkrowe, spotkania z rodziną w Łodzi. W końcu, 3 tyg przed festiwalem mialam wszystko. W tym miejscu chciałabym podziekowac mojemu tacie, Przemkowi, bo bez niego to wszystko po prostu by sie nie udalo.
Drugą osobą, ktora pomagala mi w tych dniach, glownie znoszac moje towarzystwo, humory i stresy, był Alex. Dzięki 😉
Tyle słowem wstepu. Jest 14:13, 17. Grudnia. Moje cztery litery znajduja sie gdzies pomiedzy Denver a Waszyngtonem. Tym razem wracam na wschód. Cofnijmy się zatem o kilka dni…
Środa, lotnisko we Frankfurcie
Czekam na lot do Denver. Teoretycznie umowilam sie tu z Jędrkiem i Valentinem. Teoretycznie, bo ani jednego ani drugiego nie ma. Wlaczam telefon – milion wiadomosci. Jedrek nie opuscil kraju. Problemy z pogoda i polaczeniem Waw-Fra. Super. Bedzie następnego dnia. Super. Ominie go tylko rejestracja. Super.
Wsiadam do samolotu. Wsrod pasazerow rozpoznaje Janeza i jego mame. Za chwile pojawia sie Valentin. Z początku odnosimy sie do siebie z lekka rezerwą: co tam u mnie, jak lato, jak trening? A jak jego Denali, co slychac na granicy ukr-ros? Takie tam.
Pokazuje mi swój zegarek – 5 nad ranem z jakims hakiem.
– Bozeman’s time, we can sleep only until 8.
Hmm… 3h snu. Co robic przez pozostale 7???
Milion durnych filmow, dwa posilki, jedna Grenlandia pozniej… Denver. Potem juz bylo latwo – z Denver do Bozeman. Lądujemy o 20:40. Kanadyjczycu mieli nas odebrac, ale troche im nie wyszlo. Zamawiamy taksówkę. Radosnie wyskakujemy z 25 baksów.
Motel przypomina mi serial Lost room (polecam!) – każdy dobry horror sie wlasnie tak zaczynal. No nic, bierzemy klucz, idziemy spac.
Najdluzsza dobra w moim zyciu (32h!) dobiegla konca…
Czwartek
Pkt 1: rejestracja.
Fuck, zapomnialam licencji.
Fuck do kwadratu – dali nam jakiś milion papierow do wypelnienia. Ze nie chce zeby mnie ratowac, gdzie wyslac zwloki, ulubiona rodzinna area wspinaczkowa, znak zodiaku, cos o podatkach w ameryce. Dla hecy zapisuje sie na czasowki. Po zatwieniu swoich spraw dzwonie do Agi i ustalam telefonicznie co z Jedrekiem.
Zawsze lubilam rozmawiac po polsku ze 100%pewnoscia, ze moge mowic wszystko i nikt nie zrozumie. Ekhem. Prawie nikt.
Odkładam telefon i nagle słyszę za plecami:
– jak milo uslyszec Polski!
I tak poznalam Rafała Andronowskiego.
Pkt 2: ogladanie sciany.
– mamy do Was prosbe, nie umieszczajcie tylko tych zdjec w sieci, bo wiecie, tu jutro beda zawody i nie chcemy zeby zawodnicy widzieli drogi, dzieki!
…
Pkt 3: ogladanie miasta.
Bozeman to takie nasze Koluszki. Tylko klimat gorszy. Przejscie miasta w kazda strone zajmuje ok 2h. To może nawet nie Koluszki, może Zgierz? Stryków?
Pkt 4: odprawa techniczna i kolacja.
Lokalny organizator nie znajacy przepisow – cos nowego.
Wieczorem dociera do nas Jedrek. Krótko streszczam najważniejsse informacje i idziemy spac.
Piatek
Na panel idziemy razem. Eliminacje odbywają się flashem. Dwie drogi, wspólne dla kobiet i mężczyzn. Dziwne rozwiązania. Zostalismy podzieleni na dwie damsk grupy i dwie meskie. Moja grupa zaczyna od drogi eliminacyjnej nr 1. I tu miła niespodzianka dla mnie – top. Pierwszy w życiu.
Po kobietach startuja panowie – na „jedynce” grupa, w której znalezli sie Jędrek z Valentynem. Dla Panów droga jest zdecydowanie za łatwa – większość kończy bez problemu. Niestety Jędrek, dla którego był to debiut w Pucharze, spada dość nisko – jeszcze przed pierwszą wpinką. Po przejsciu pierwszej grupy meskiej nastepuje zamiana drog – Panie wracają na panel. Przychodzi moja kolej startu na drodze nr 2. Tym razem gorzej, spadam z chwytu w 2/3 drogi. Jędrek wspina sie lepiej niż na poprzedniej drodze. Czas mu sie kończy w tym samym miejscu, z ktorego ja spadlam.
Kobiece wyniki sprawdzam z ciekawosci (dziewczyn jest tak malo, że i tak wszystkie wejda do polfinalu). Ósme miejsce po eliminacjach. Jędrek 41. Wieczorem czekają mnie jeszcze czasówki.
I tutaj zrobie malą przerwe w relacji na wyrazenie wlasnej opinii.
Czasowki w moim mniemaniu to dziwny sport. Oczywiscie, doceniam wyniki i prace Polskich reprezentantow na tej plazczyznie. Do mnie po prostu jakos nie trafia. Ale. Czasowki na panelu czy w lodzie jeszcze jakos potrafie ogarnąć. Czasówki w Bozeman były dla mnie bardziej żartem niż czymkolwiek innym. Bieganie z fifkami po przerosnietym campusie. Jaja jak berety.
W swoim pierwszym „biegu” w życiu, treningowym, osiągnęłam zawrotne tempo 22sec. Tym bardziej cieszy mnie fakt że już w eliminacjach zeszlam do ok 14sec, a w ćwierćfinałach (!) do 10sec. Gdybym nie odpadla na drugiej drodze moglabym być piąta. Ale. Gdyby babcia miala wąsy – bylaby dziadkiem. Skonczylam ósma.
Sobota
Wstaje rano przed chlopakami. Ide do strefy. Polfinały rozgrywane standardowo – on sight. Prezentacja drogi, potem czekanie, rozgrzewka, czekanie… Aż wreszcie przychodzi moja kolej. Skupiam się na drodze. Pierwsze problemy pojawiają się przy trzecim chwycie. Chwyt z wstawioną metalową blaszką, z nawierconymi na kilka mm dziurkami. Odciąg. Nie jestem przekonana, ale z oddali dobiega mnie znajomy glos, że wszystko dobrze i zebym sie nie bała. Wyłączam myślenie, po prostu idę. Prawdziwe problemy pojawiają się przy pierwszym cruxie – kompletnie nie wiem jak się poskładać do ruchu. 4 min przewisiałam w tym miejscu probujac roznych rozwiazan. W koncu spadłam, bo ile można? Asekurant opuszcza mnie na ziemie, rozwiazuje sie, zabieram rzeczy. Oddech jeszcze się nie wyrównał, a juz przy mnie jest Pasha i Valentyn tlumacząc mi mój błąd. Cóż, następnym razem będę mądrzejsza.
Ostatecznie kończę na 10. miejscu. Dobry wynik na początek sezonu.
Valentyn dostaje sie do finalu, gdzie odpada na technicznym, bardzo trudnym ruchu. Kończy 6.
Niedziela
Dzień restowy i wycieczka do yellowstone. Były gorace źródła i bizony.
Poniedziałek
Dzień treningowy pod okiem kolegi ze wschodu. Duuuużo praktycznych informacji.
Epilog
Później były jeszcze drobne problemy z powrotem, jednodniowe opóźnienie i zgubiony bagaż. Ale całoksztalt wycieczki przedstawiał się niezwykle miło. Teraz tylko dużo pracy i z niecierpliwością czekam na kolejny pucharowy przystanek w Cheongsong.
Ps.wszysykie zdjęcia, poza klatką ze streamu, Patho Pix – dzięki!