Miesięczne archiwum: lipiec 2016

Depresja postsukcesowa

Deszcz uspokajał. Przez południe Polski przewijał się front niosący ochłodzenie i duże ilości wody z nieba. Paradoksalnie wreszcie odzyskalam spokój. Zajęło to 17 dni.
***
Kiedy Darek przyjechał do Polski okazało się, że Marcin nie może urwać się z roboty, więc chodziliśmy we dwójkę. Piątek, niedziela, środa, piątek, niedziela. Niedziele były w pełnym, trojkowym skladzie. Pierwsze dni chodzilismy z entuzjazmem, bo przebywanie w górach i szychty Ministranckie sprawiały nam wiele radości. W pierwszych dniach nie wierzylam w sukces. Była drugą połowa czerwca, kluczowy wyciąg byl mokry, pierwszy wyciąg okazał się wspinaczkowy – jakoś się nie składało. Zaczęłam wierzyć w środę. W piątek zrobiliśmy krótka szychte: Darek na rysie, ja przypomniałam sobie drugi wyciag. Wszystko postawilismy na niedzielę.
Ten ostatni dzień, pełen napiecia, mimo pewnych niedociągnięć okazał się tym właściwym dniem. Następnego dnia Darek wrocil do Hiszpanii, Marcin został w Moku na szkoleniu, a ja zajęłam się na dole ogarnianiem rzeczywistości.
5 dni chodzenia prawie co drugi dzień w góry. 55km, wspinanie, malpowanie. We wtorek jeszcze pociagnelam na odlotach trudna drogę w Obłazie. A potem nastąpił kryzys.

Zaczelo się niewinnie: czwartkowy wyjazd do Wrzosy. Trochę humor nie dopisywał, trochę powarkiwalam. Spadłam z VI.2, nie umiałam przytrzymać chwytów na szemranym VI.5, wkurwialo mnie błoto pod skałami, kleszcze, komary i ukrop. Z całego dnia przywiolam Rootsmanuve – VI.3 zrobione w drugiej próbie. Dzien później byłam na Jarku. Wpierdol zakończony tym, że nie byłam w stanie wykonać ruchów na drodze 3+, która zrobiłam dwa lata wcześniej. W weekend ucieklam do Krakowa porozmawiac z tatą i trochę odpocząć. W sieci zaczęły się dosrywajki co do mojego udzialu w prowadzeniu Opętania. Wszystko zaczęło się komplikować.

W poniedziałek pojechałam na Oblaz. Z całego dnia pamiętam tyle, że opierdolilam mojego partnera za niewydanie dostatecznej ilości liny przy wpince. Niby racja po mojej stronie, ale reakcja niewspółmierna. Powoli wszystko zaczynalo mnie boleć. Następnego dnia znowu chłosta na Jarku. Rozum podpowiadal, że potrzeba mi kilka dni restu, ale jak w jakimś amoku nie byłam w stanie zrezygnować ze wspinania.

07.07 mijało dziesięciolecie mojego wspinania. Pojechałam na Brzuchacka. Rozgrzewka i patentowanie Bitej Danki. Nie byłam w stanie chwytów przytrzymać, znowu warczalam na partnera. Na pocieszenie VI.3 sajtem. W piątek kolejny wpierdol na Jarku. Z braku sił się popłakałam w połowie drogi. W sobotę miałam iść z Marcinem na Ministranta. Wieczorem modliłam się o deszcz. Padało. Poszliśmy w niedzielę. Ledwo doszłam i jeszcze opierdolilam Marcina za jakas pierdole. Drugi raz w życiu na niego warczalam.
***
Ostatnie dwa dni głównie przespalam. Po około 16h na dobe. Pozostały czas spędziłam na jedzeniu i czytaniu. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo zmęczyło mnie Opętanie. W kategorii chodzenia, pracy nad drogą, prowadzenia i tego, co działo się później w sieci.
***
Deszcz za oknem mnie uspokajał, mimo że krzyzowal moje plany wspinaczkowe na najbliższe dwa dni.
Dobrze, że pada.

Ministrant

Ta ostatnia niedziela,
dzisiaj sie rozejdziemy…

Kiedy wyszlismy na gore – radosc mieszala sie ze zmeczeniem i satysfakcja. Udalo sie. W koncu sie udalo. Dwa lata pracy, sezonowe cotygodniowe sniadania na Ministrancie, dniowki robocze i wspinaczkowe i wreszcie padlo. Siedzielismy z Darkiem i Marcinem na gorze w euforii.
„Cos sie konczy cos sie zaczyna.”
***
Ten wpis mial byc opowiescia o jednej z najwiekszych przygod mojego zycia. Tego wpisu nie bedzie. Od naszego przejscia nie minely nawet dwa tygodnie, a juz zdazylam sie dowiedziec, ze pewniesmy drogi nie zrobili, ze uzurpuje sobie prawa do przejscia, ze bylam tylko „towarzyszaca”, ze chuje muje dzikie weze.
Postanowilam milczec.
Tego wpisu nie bedzie, bo to, co sie dzialo na Ministrancie – zostanie na Ministrancie.
Tego wpisu nie bedzie, bo zbyt wazne dla mnie (i nie tylko) sa te dni spedzone w gorze.
Ten wpis bedzie o innych, okolo ministranckich, sprawach.
***
Jak zostalam Borysem?

Borysem zostalam pewnego pieknego popoludnia podczas standardowej szychty drajciulowej. Juz nawet nie pamietam dokladnie dlaczego akurat Borys. Pamietam, ze w gruncie rzeczy chodzilo o to, ze chce mi sie wspinac. Ze chce mi sie trenowac, ze chce mi sie zapierdalac, ze mimo chlosty, jaka zbieram – dalej probuje. W skrocie – ze „mam jaja”, jak to okreslil autor mojego pseudonimu. „Nawet wieksze niz niejeden facet”.
W ten oto sposob otrzymalam pelnie praw wspinaczkowych, przynajmniej tutaj – na Podhalu. Pewnie ktos sie teraz zbulwersuje, ze „ale jak to? przeciez to nie zalezy od plci!”. Jasne, ze zalezy. Prosty przyklad: Jozek z Jadzka zrobili, dajmy na to, American Beauty VIII+ na Mnichu. Standardowe skojarzenie: Jozek przeciagnal Jadzke przez Mnicha.
Ja sie z tym podejsciem spotkalam w innym wymiarze. Dwa lata temu uslyszalam w skalach: „jak to? Kotlet sie wspina z baba???”. Ano wspina sie. A to dlatego, ze ta baba tez sie wspina.
Nie, nie jestem zadna feministka. Tylko podczas wspinania jestem przede wszystkim wspinaczem. Generalnie mam w dupie dom, rodzine, dzieci, gotowania, prania, srania. Mam w dupie, czy od treningu rozrosna sie mi plecy czy bicek. Chce sie wspinac i realizowac jakies tam swoje cele. Dlatego zasluzylam sobie na „Borysa”. Tu, na Podhalu juz malo kto uzywa mojego imienia. Wrecz dochodzi czasem do zabawnych rozmow:
– Z kim cisniesz w te skaly?
– Z Ola.
– Z jaka znowu Ola??? Aaa! Z Borysem?
Taki lajf. Tak wybralam.
***
Dlaczego Ministrant?

Dwa lata temu, gdy u gory istnial tylko jeden projekt – Marcin zapytal, czy nie przeszlabym sie z nim i Darkiem wyniesc sprzet. A sprzetu bylo w ciul. Nie wahajac sie ani chwili zgodzilam sie im pomoc. Przeszlam sie na gore z lina w plecaku tylko po to by poopalac sie caly dzien w sloncu na wierzcholku czekajac na chlopakow. Gdy Darek przenosil sie do Hiszpanii – Marcin zaproponowal mi wspolprace na Ministrancie. Przygotowalismy drugi projekt, aby moc sie czyms zajac „pod nieobecnosc” Darka. Minely dwa lata i dopiero na pierwszym wyjsciu w tym roku Marcin przyznal, ze wlasnie z powodu tamtego jednego wyjscia pomocniczego zaproponowal mi dalsza partycypacje. Czasem wystarczy byc soba, aby zostalo to docenione.
***
Reszta jest milczeniem…”

W ciagu ostatnich kilku dni pare osob zapytalo mnie, czemu nie odpowiem na te wszystkie wynaturzenia dotyczace przejscia Opetania.
W srodowisku wspinaczkowym funkcjonuje od wielu lat. W ciagu tych wielu lat nazbieralam sobie liczne grono adwersarzy w wyniku mowienia tego, co mysle. W wyniku bycia prawdziwym i mowienia na glos rzeczy, o ktorych szeptalo sie w kuluarach. Roznica jest taka, ze gdy kogos lub cos krytykowalam (nawet publiczenie) – zawsze robilam to podpisujac sie imieniem i nazwiskiem. Swoim. Kiedys faktycznie chcialabym prostowac i wyjasniac wszelkie niedopowiedzenia. W tej chwili – nie widze potrzeby dyskutowania z ludzmi, ktorych nie stac na to, aby podpisac sie pod wlasna opinia imieniem i nazwiskiem. Poza tym, jak mawia Kotlet: „robmy swoje”.
***
Swiat jest poza internetem

W ramach „robienia swojego” wstaje w tyg o 4:45 zeby jechac sie powspinac. Chlosta ostatnimi dniami jest niewyobrazalna, ale towarzystwo na szczescie lagodzi moje nerwowe humorki. Na „pocieszenie” i swietowanie 10-lecia swojego wspinania zrobilam wczoraj swoje pierwsze VI.3 os na Jurze. A jutro znowu pojde w gory z Kotletem. Robota czeka.

Skalolezenie

Od ostatniego wpisu minęło półtora miesiąca, a wrażenie mam takie, jakby minął rok.

image

W międzyczasie działo się dużo i więcej. Skończyl się kurs akg, skończył kurs instruktorski, Siostra odwiedzila mnie na tydzień, dużo poszwedalam się po skałach, padł Ministrant. Natłok wrażen spowodował zapaść – osiągnęłam etap, że ciężko mi się wstaje z łóżka.
Wpis będzie dość kronikarski przede wszystkim dlatego, że wraz z autorką padł i polot i fantazja. A gdy zmartwychwstaniemy – znowu jak głupia będę cisnąć w skałach i Tatrach i czasu na pisanie nie będzie. Cóż – taki lajf.

image

Druga część kursu klubowego upłynęła bardzo radośnie. Ekipa ta sama (wręcz chłopaki się rozkręcili), pogoda dopisała, a Sokoliki jak to Sokoliki – dalej urodziwe 😉 program zrealizowany, chłopy nawspinane, lęki przełamane. Janek nieświadomy trudności prowadził spokojnie i samodzielnie drogi do V, Łukasz-Demobil zakupił cały szpej i mam nadzieję, że gdzieś go wtyka w skalne szpary (w międzyczasie gadalismy i chwalił się, że i VI.1 padło na jurze), Kuba lansuje się z crashem w Sokolikach i ciśnie na okolicznych baldach, a jego partner – Łukasz próbuje ogarnąć Krakowska rzeczywistość i znaleźc sekcje na miarę swojego mistrzostwa 😉

image

Praca jak zwykle fantastyczna, za chłopaków trzymam kciuki. Zobaczymy, co z nich wyrośnie 😉

Po kursie było bujanie się po skałach, gdzie wyrownalam rp: sive obmedzenia IX w Vernarze, a takze podnioslam poziom flasha robiąc Torbę Polską VI.3+ na Krętej (przy okazji ściągnęłam z siebie sześć kleszczy po tej eskapadzie). Kontrola tricepsa 25.05 pokrzyżowała moje ambitne plany. Jedna część mięśnia wyleczylam, inna „dorwałam”. Trzeba było odrobinę zwolnić.

image

                                                          Fot. Ewa

Na przełomie maja i czerwca na Podhalu odwiedzila mnie Ewa.

image

Tydzień upłynął na rozmowach, spacerach, smianiu się i spędzaniu czasu w towarzystwie moich zakopiańskich przyjaciol, o których jej wielokrotnie opowiadałam, a wreszcie mogła historie skonfrontować z rzeczywistością.

Później był ostatni zjazd kursu instruktorskiego (przemyślałam temat – nie nadaje się do opisania przeze mnie 😉 dla dobra własnego 😉 ), kilka dni chłosty w skałach i przylot Darka 16.06. od tego momentu do dnia dzisiejszego świat zatrzymał się w miejscu, a jedyne, co się liczyło to Ministrant. Były po drodze jeszcze jakieś skaly z Grzeskiem, jakiś Obywatel scurvy wprost VI.3+/4 rp, patentowanie jednej trudnej drogi, ale generalnie cała rzeczywistość została dopasowana pod projekt. A projekt w końcu przestał byc projektem. Dzięki pracy zespołu: Darek, Kotlet i ja – zyskał nazwę: Opętanie i wycenę: X.

image

W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że nie wiem kiedy i czy w ogóle napisze coś więcej o Ministrancie. Mam dylemat. Intymność przeżyć związana z dwoma latami ciężkiej pracy stoi w opozycji do chęci podzielenia się fantastyczna historia i droga. Nie wiem, ciągle nie wiem.

image

                                                           Fot. Kotlet

Na chwilę obecną cały tydzień po Opetaniu przewspinalam w Obłazie – Anszlus IX rp, Wrzosie i Jarku (w obu chłosta) i osiągnęłam etap wykończenia materiału ludzkiego.

image

                                                           Fot. Ewa

Najbliższe dwa dni spędzam z ksiazkmi, przyjaciółmi i rodziną. A jak już się pozbieram – zobaczymy czy w przerwie między jedną a drugą droga odnajdę czas na pisanie 😉

image