wakacje wakacje – wymarzony czas

Tydzień przed wyjazdem

(środek rozmowy telefonicznej)

– Tyyyy, a nie chciałbyś pojechać w Dolomity coś się powspinać, ale w sumie to na wakacje? – pytam bez większych nadziei na pozytywną odpowiedź.

– A kiedy?

– Nooo, tak około 27-28. lipca, i tak co bym na 08. sierpnia zdążyła wrócić do roboty.

– Tak długo to nie mogę, ale do 05. sierpnia to raczej tak.

– TYYYYYY!!!!! JEDŹMY, JEDŹMY, JEDŹMY, JEDŹMY!!!…

– Potwierdzę Ci jutro.

– Bylebyś potwierdził!

 

Sześć dni przed wyjazdem

– Tato! Tato! Znalazłam chętnego na te Dolomity! Pojadę na wakacje! I będę się wspinać! i zobaczę słonce!

– No i widzisz! Jak to się ładnie wszystko poskładało.

 

Dzień przed wyjazdem

– Chyba jednak nie pojadę się wspinać… Wojtek coś się nie odzywa, a powinien, wyjazd za 12h… co za dupen bladen, najwyżej pojadę po ferratach pobiegać… Czekaj, czekaj! Wojtek dzwoni, zaraz się odezwę. – Rozłączam jeden telefon, odbieram drugi.

– I cooo? Błagam, powiedz, że jedziemy, że nic się nie zmieniło!

– No proszę Cię, szanuj mnie! O której jutro?

 

Wyjazd

Mijamy Wiedeń.

– Już uważam ten wyjazd za udany! – Rzuca Wojtek, a ja nie mogę się z nim nie zgodzić. Pogoda poprawia się z każdym kilometrem. Przekraczamy granicę z Włochami i naszym oczom ukazują się malownicze okolice Cortiny d’Ampezzo. Koło 21 docieramy na miejsce naszego noclegu. Przed nami rozpościerają się ściany Lagazuoi, Torre Falzarego, Col de Bos i gdzieś w chmurach Tofany. Ogarniamy szpej, wypijamy piwo i w dobrych nastrojach zasypiamy. Przed nami tydzień wakacji.

widok z naszego „kempu”, fot. OK

 

Dzień pierwszy

– Tu będziemy łoić??? fot. OK

Niespieszna pobudka, niespieszne podejście, kilka wyciągów łatwego i ładnego wspinania i pierwsza droga w kajecie. Oczywiście jaja odbyły się zaraz po skończeniu ostatniego wyciągu. Ponieważ tłumaczenie z italiańska robione przeze mnie kilka dni wcześniej było mało wierne („to się jakoś ogranie na miejscu”) to nie znaleźliśmy własciwej linii zjazdow. Zdecydowaliśmy sie na jechanie wzdłuż drogi, co miało ten plus, że wiedzieliśmy mniej więcej, gdzie są stanowiska. Minus taki, że droga nie była direttissimą 😉 Jeden zjazd pamiętam na długość ok 50m. Jechałam pierwsza. Wojtka nie widać. Co gorzej – nie słychać. Lina nie schodzi. Telefony oba u Wojtka w plecaku. Słowem: dupen bladen. Tylko nasze wspaniałe górskie doświadczenie pozwoliło wybrnąć z sytuacji i ogarnąć temat bez prusikowania i zostawiania lin w ścianie 😉 Za to pierwszy raz w życiu zjeżdżałam prawie tyle, co sie wspinałam do góry.

– Czekaj, czekaj, fotę Ci pstryknę, bo ładny widoczek! fot. OK

Dzień drugi

zachodnia ściana Lagazuoi, 15min podejścia, 1h zejścia, w ciul wspinania. Fot. OK

W nocy lało i to masywnie. Na wspinanie wybraliśmy się na zachodnia ścianę Lagazuoi około 11:00. Okolo 16:00 byliśmy już w schronisku na piwie. Stosunek podejść do wspinania w Dolomitach jest zdecydowanie poprawny. W przeciwieństwie do naszych polskich Tatr, gdzie łazenia dużo, a wspinania malo. W Italii jest na odwrót. Tego dnia zrobilismy około 300m drogę.

zasłużone piwko, fot. OK

Dzień trzeci

Lago Ghedina, fot. WR

Rest, sklep, wino, jezioro, piwo, oliwki i słońce.

Dzień czwarty

poranne mgły na podejściu pod Tofanę, fot. OK

fot. WR

Aspettando la vetta, Tofana di Rozes, VII, 2004r, „duże odległości między spitami”, „nie do końca wyczyszczony kluczowy wyciąg”. 10h wspinania, droga zrobiona sajtem, dobrze, że Wojtek miał psychę, bo mnie rura zmiękła wielokrotnie. Szkoda, że nie dopisali, że między spitami gówno można wsadzić, a obicie z serii: 7 spitów na 50m. I trudności na 50m. W trawersie. Na przykład.

jeszcze bardziej zasłużone piwo, fot. WR

A potem już była tylko równia pochyła w dół iii:

Kolejne dni

kontemplacje, fot. OK

Rest, wycof, wycof, wycof. Okazało się, że na Aspettando żeśmy się tak ugotowali, że ja oparzenia leczyłam jeszcze dwa tyg później. Odwodnienia, udarki i takie tam. Ale próbowaliśmy. Jednego dnia to nawet zrobiliśmy 4h łażenia, 8,5 wyciągu wspinania, byliśmy na dwóch drogach, na dwóch ścianach, ba! Nawet na dwóch osobnych górach. Owspinaliśmy się fest i oczywiście chuja z tego wyniknęło.

Epilog

 

Przemek Kosek – Alpiniści, dolomiści

Alpiniści,dolomiści
poszli wspinać się, aliści
słonko grzało,
sił nie stało.

Alpiniści, dolomiści,
chcieli schronić się wśród liści –
a tu ściema
cienia nie ma.

Alpiniści, dolomiści
niczym winogrona kiści
w cruxie wiszą,
cieżko dyszą.

Alpiniści, dolomiści
drogę przeszli jak artyści.
Teraz żywo
mkną na piwo.

cudy natury, fot. OK