Miesięczne archiwum: październik 2016

Na haju

Byliśmy jak narkomani, którzy właśnie wciągnęli dobra działkę. Oczy rozszerzone, gębą się nie zamyka, humory wyśmienite.
– Ty, ale widziałaś na jakim luzie??? Ja pierdole,Borys, nie spodziewałem się, że wciagne najtrudniejszy ruch z Arymana na początek sezonu!
– No widziałam, widziałam. Ja też nie sądziłam, że porobie wszystkie ruchy na Małym Therionie na dzień dobry i to na takim luzie!
– A ten Twój patent z wejsciem w podchwyt? No kurde! Patrzyłem jak robisz i myślę – coś może na bloku przytrzymałem, ale patrzę za chwilę, cofasz się żeby jeszcze raz zrobić to wydałem Ci specjalnie trochę luzu i widzę – na spokojnie!
– Ja też się zdziwiłam! Wiesz, dla mnie to był najtrudniejszy ruch do tej pory, a teraz jakoś tak… siadło!
– Chyba pierwszy raz sie czegoś od Borysa nauczyłem. No nie wpadlbym żeby na skrócie sięgać. Wiesz – jakieś skrobanie, jakieś podhaczki… i nic nie gra.
– ja tylko raz spróbowalam tam normalnie sięgnąć, widziałeś, i od razu mi ten skrot przyszedł do głowy. Ale jaka lekkość w tym dociągnięciu!

Wracaliśmy do auta. Marcin opowiadał różne historyjki, ja się zasmiewalam.  I w głębi duszy przepełniala mnie euforia. Na wspinanie szłam jak na ścięcie. Z pylica od kurzu rawianskiego, zmęczona przekrecaniem chwytów na panelu, nieszczęśliwa z powodu braku telefonu i kontaktu z kimś, na kim mi zależy.
A wracalam jak feniks odrodzony z popiołów.

Byliśmy jak narkomani: nacpani endorfinami, serotonina i dopamina. Snujacy wizję, wspominając historyjki, cieszący się z tego, co tu i teraz. Zaskoczeni tym, ze tak mozna. Dla mnie minął rok, dla Marcina półtora. A cieszyliśmy się jak dzieci.
Coś pękło, strach zniknął, niepewność zmieniła się w swego rodzaju ekstazę.

Oboje odkryliśmy coś na nowo. Ale nowe było inne. Nowe było lepsze. Nowe dostarczalo więcej satysfakcji. Nowe dostarczalo więcej motywacji.
Balam się, że te czasy nie wrócą. Teraz, będąc na haju, nie potrafię myśleć o niczym innym.
Wróciło. Lepsze. Weselsze.
Jakby ktoś jednym ruchem włączył jakiś przycisk: klik! I zaskoczyło. Nawet nie, raczej wybuchło. A wybuch dostarczył takiej energii, o której nawet nie myslelismy.

Byliśmy jak narkomani: na pełnym haju.
Dobrze znowu to poczuć.

Sierpień pod znakiem pracy, ale…

Dawno nie pisałam. Powodów było wiele – przede wszystkim długa nieobecność w okresie wakacyjnym wynikająca z pracy. Cudownej pracy, która dała mi wiele satysfakcji, ale po kolei.

Końcówka lipca
Zupełnie niespodziewanie udało mi sie wyrwać z deszczowego Zakopanego i w zaskakującym skladzie pojechać do Hollentalu. Wszystko odbylo się na wariackich papierach: w niedzielę nocowali u mnie Flower z Lukasem, których przekonałam, że Austria jest lepszym wyborem niż picie piwa na taborze i obserwacje deszczu. W poniedziałek rano dołączył do nas jeszcze Przemek i udaliśmy się moim zgrabnym autkiem do Piekielnej Doliny. Trzy dni wspinalam się z Przemkiem po jakiś sportowych drogach. Nic nadzwyczajnego – kilka dróg do 8 flashem. Za to dużo śmiechu i rozmów. Wróciłam do Zako po trzech dniach, chwilę odetchnelam i rozpoczęłam maraton roboczy.

Hell-Dolomiti-Hell
Pierwszy wyjazd i trzyosobowa grupa: Ania, Kasia i Wojtek.
image

Ania jechała z Trójmiasta i właściwie najdłuższa część podróży dla niej to przedostanie się z północy na południe Polski. Z Kasią i Wojtkiem spotkaliśmy sie na miejscu. Szkolenie i standardowy zestaw ferratowy w okolicy. Pogoda dopisywała, Kasia z Wojtkiem tworzyli niesamowita parę wprowadzając bardzo wesołą atmosferę – generalnie wyjazd byl bardzo udany. Po tym pierwszym obozie odetchnelam cztery dni w domu i pojechałam w Dolomity.
image

Tam, z Bartkiem, przebiegliśmy (dosłownie) kilka ferrat w tym przepiękna Lipelle na Tofanie di Rozes. Przed południowe wysiłki, popołudniowe pływanie w odkrytym baseie i wieczorne dyskusje przy winie sprawiły, że z dużym uśmiechem wspominam ten okres mimo tego iż była to praca. Myślę, że szczęśliwym jest człowiek, który lubi to, co robi i robi to, co lubi. Ja jestem szczęśliwa.
image

Pogoda pod koniec wyjazdu niestety pokrzyżowała trochę nasze plany i uciekając przed niską temperaturą i śniegiem zaznaczyliśmy Hollental i w klimacie a la Wietnam zrobiliśmy najpiękniejsza ferrate w okolicy: Haidstieg. Ostatni tydzień sierpnia to kolejny wyjazd do Austrii. Tym razem w towarzystwie dwóch dżentelmenów: Grzeska i Krzyska.
image

Z tygodnia tego zapamiętam przede wszystkim dużo śmiechu i rozmów (zwłaszcza ost wieczoru). I milion pytań że strony Grzeska i fantastyczny wschodni akcent Krzyska 😉 te trzy wyjazdy sprawiły, że po raz kolejny doceniam pracę z ludźmi.
image

Poza przekazana wiedza z mojej strony – bardzo dużo dały mi rozmowy ze wszystkimi wyżej wymienionymi. A rozmowy były różne: o dupie maryny, o ludziach, o pracach, o życiu za granicą, o budownictwie, a nawet światopoglądowe i religijne. Moi Drodzy – praca z Wami to była czysta przyjemnosc i mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy 🙂 (najpewniej na piwie w Zakopanem :D).
image

Wakacje
Jednak sierpień to nie tylko robota. W międzyczasie udało się wyjechać na kilka dni na Frankenjure. O jakości wyjazdu niech świadczy uśmiech piszacej te słowa, opalenizna (z której nic już nie zostało), ilość wypitego piwa oraz zrobienie 21 dróg (6 dni wspinania) do 9- w 2pr RP, 8+ flashem i 8 OS. To taki mój personal best 😉 Aczkolwiek! Może w ramach najlepszego osiągnięcia powinnam opowiedzieć historyjkę o tym, jak sie Borys zechciał zajeb… na amen próbując swoich sił sajtem na dość skąpo obitym 8+… Plan się nie powiódł, Kosek przeżył, ale co on przeżył! Był krzyki, była walka, był płacz i zgrzytanie zębami, dygotym… słowem: pół godziny zabawy, a ile emocji! 😉 Na samo wspomnienie brzuch z nerwów zaczyna mnie pobolewac. Pewnie, gdyby nie dzielny Asekurant do dziś leczylabym skasowaną psyche.

Minął sierpień, minął wrzesień…
…znów październik i ta jesień. Wakacje się skonczyly, sezon treningowo-przygotowawczy się zaczął. Były po drodze jeszcze jakieś imprezy, z których wspomnienia nie nadają się do publikacji, było półtorej tygodnia wegetacji na ślepo i leczenia poparzonych rogowek, były piękne wspinaczkowe dni i wieczory w okolicznych skałach.
image

A teraz jest deszcz. Szaro, buro i ponuro. W górach sypie, od jutra ma sypac na dole. Aż się nie chce wierzyć, że dwa dni temu człowiek biegal w krótkich gaciach, bez koszulki i narzekał, że jest za ciepło.