Nie pisałam relacji z tych imprez. Z jednej prawie nic nie pamiętam, z drugiej nie miałam czasu pisać.
Manewry tak naprawdę były najważniejszą dla mnie imprezą w 2013r. To od nich wszystko się zaczęło. Wcześniejsze imprezy traktowałam zabawowo, na Manewrach zależało mi aby zrobić wynik. Było, nie było – Janówek stał się „moim” ogródkiem drytoolowym.
Zawody były fajne. Dużo wspinania, trudne drogi, udział w męskim półfnale i damskim finale. Do tej pory wspominam ten dzień z uśmiechem na twarzy, a nagroda specjalna, którą dostałam od organizatorów budzi we mnie same pozytywne wspomnienia. Zdecydowanie była to najlepsza rzecz, którą kiedykolwiek wygrałam.
Memoriał Bartka Olszańskiego też miał dla mnie duże znaczenie. Pierwszy raz o tych zawodach czytałam w sieci jak miałam 16 lat i żałowałam, że startować można dopiero od 18. Później, po uzyskaniu pełnoletności, zimą pojechałam do Kanderstegu, przeleciałam się w lodzie kilka metrów i odłożyłam dziaby na bok uważając, że ten sport nie jest dla mnie. I kolejne lata z pewną zazdrością czytałam o Memoriale.
W końcu w 2013 udało się pojechać. Wspinanie w Tatrach, zwłaszcza zimą, zawsze poprawiało mi nastrój. Tym razem było tak samo. Piękna pogoda, otoczenie gór, bliscy ludzie.
Zawody były udane, choć drogi trudne. Albo może raczej ja nie byłam przyzwyczajona do tatrzańskiego granitu. Ze wszystkich wspomnień najbardziej utkwił mi w pamięci obraz wspinającej się Darii. Walczyła jak lwica – aż miło było na to patrzeć.
Po zawodach zgadałam się z Darią i Aśką na temat wspinania w Tatrach. Od niedawna chodził mi po głowie pomysł powspinania się zimą w górach w damskim zespole.
Niestety – późniejszy zdarzenia i nienajlepsze warunki w górach sprawiły, że pomysł do tej pory czeka na realizację.